Życie po byciu lekarzem - odcinek 7
Zastępczyni ordynatora, u której Matylda zdawał swój egzamin dyplomowy z chorób wszelakich miała niezłe notowania na studenckiej giełdzie. Doktor Ola Budkiewicz była właśnie świeżo po błyskotliwie obronionym doktoracie i rocznym stażu w znanym amerykańskim instytucie fizjologii. Świat zdawał się leżeć u jej stóp. Nie obciążona praniem mężowskich koszul ani przewijaniem niemowląt z pasją oddawała się praktyce medycznej. Trochę brakowało jej kontaktu z pacjentami w Ameryce i stracony czas nadrabiała po powrocie, praktycznie wyręczając ordynatora w codziennym administrowaniu oddziałem. Była jego prawą i lewą ręką, a nawet dominującą półkulą mózgową, jak to szeptali nieliczni wtajemniczeni trzeciego stopnia.
Głowę do spraw naukowych miała w istocie nie od parady, wszystko było w niej poukładane, logiczne i poddane racjonalnym osądom. Jeżeli dodać do tego umiejętność posługiwania się nieskazitelną polszczyzną, jak i piękną angielszczyzną, to nic dziwnego, że Dablju - Dablju zdeponował spory fragment swych planów i ambicji w osobie swej zastępczyni. Należy tu podkreślić z naciskiem słowo swoich, bo nie karierę Oli miał ordynator na myśli.
To były jednak najmniejsze z detali znane tylko tym co tkwili w samym środku folwarku, w żaden sposób nie szkodzące reputacji ordynatora. Dzięki dobremu zamaskowaniu takich detali sława ordynatora roznosiła się szerokim echem, bez najmniejszych przeszkód, zniekształceń czy zakłóceń w transmisji, po całym Wielkim Mieście wśród młodzieży lekarskiej żądnej wiedzy, sławy, kariery. Dostać się na praktykę czy staż na jego oddział to było coś!
Prawdę powiedziawszy prawie wszyscy podwładni panicznie bali się ordynatora, ale Ola do tej grupy nie należała. Spoglądała na Dablju - Dablju z dystansem i z góry. Los obdarzył ją nie tylko głową nie od parady, ale dodatkowo dorzucił metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, a ordynatorowi marne metr siedemdziesiąt. Dablju - Dablju kompensował sobie niedostatek wzrostu przerostem ambicji i wszystko sumowało się w bardzo dobry wynik, choć powodu zachwianych proporcji fatalnie odbijało się na najbliższym otoczeniu.
Podstawową strategią menedżerską stosowaną przez Dablju - Dablju wobec najbliższego otoczenia było nieustanne udowodnianie asystentom, że mają coś jeszcze do zrobienia przy pacjentach, którzy pozostają jeszcze przy życiu wyłącznie dlatego iż Wielki Ordynator odkrył właśnie poważne uchybienie i w trybie natychmiastowym zarządził szeroko zakrojoną akcję ratunkową. Tym z asystentów, którym przyszła do głowy zuchwała myśl, że zrobili wszystko, udowadniał szybko i na ogół boleśnie, że są w błędzie. Dowody przeprowadzał za pomocą słów wypowiadanych w tonacji sycząco- wrzaskliwej oraz z zastosowaniem szerokiego repertuaru min, przez nieświadomych ludzi z zewnątrz odbieranych nawet niekiedy jako uśmiechy.
-Ach, te słynne uśmiechy Dablju - Dablju…, któż z współpracujących dłużej lekarzy ich nie zapamiętał na całe życie? Asystenci numerowali te de facto grymasy mięśni mimicznych ordynatora w dwóch oddzielnych klasyfikacjach. Miny od pierwszej do siódmej, znane tylko swoim, nigdy nie były pokazywane poza ordynatorskim gabinetem i w asystenckim słowniku nazwane ad usum internum.
Miny od ósmej do piętnastej były przeznaczone ad usum externum. Składały się z różnych odmian niby to uśmiechów słanych do przypadkowych i bliżej nie znajomych rozmówców, z którymi przyszło mu rozmawiać.
Super szpilkowate spojrzenie numer jeden, połączone z dzikim wytrzeszczem gałek ocznych wsparte błyskawicami srogich zmarszczeń czoła, osiąganych przez kilka fałdów zbiegających się ku dołowi nad nosem demonstrował Dablju - Dablju gdy jakiś nieszczęsny asystent wszedł mu w paradę w czasie antenowym przeznaczonym na umizgi do wielkich tego świata. Do demonstrowanego groźnego wytrzeszczu gałek ocznych dołączyły z czasem
Ten post ma 6 komentarzy. Zaloguj się, aby je przeczytać i dołączyć do dyskusji.
